ks. Franciszek Blachnicki
Wybierając się wczoraj wieczorem na to spotkanie z Zakopanego, nie bardzo wiedziałem, czego tutaj będą ode mnie chcieli. Wiedziałem tylko, że ma to być wypowiedź w ramach Tygodnia Eklezjologicznego odbywającego się pod hasłem: „Godzina polskiego chrześcijaństwa”. Wiedziałem, że ma to być wypowiedź w dniu poświęconym tematowi: „Chrześcijanin - człowiek ryzyka”. No i wreszcie wiedziałem, że trzeba się pokornie zaprezentować wśród niepokornych. Dzisiaj dowiedziałem się jeszcze, że ma to być forma świadectwa.
Świadectwo może być różne: może to być świadectwo o swoim życiu, o działaniu Boga w nim, świadectwem może być również przedstawienie swoich przekonań, pewnych zasad, którym się służy, które człowiek stara się realizować w swoim życiu. Trudno tutaj dać jakieś pełne, systematyczne świadectwo, bo na to nie pozwalają ramy czasowe. Więc będzie ono miało charakter trochę może migawkowy. Chciałbym jednak utrzymać się w linii tematu Tygodnia Eklezjologicznego i dnia dzisiejszego.
Dlaczego tak często spotykamy się z wiarą niekonsekwentną?
Dlatego, że brak nam odwagi wiary. Wiara nie idzie w parze z odwagą i to jest chyba cały problem niewiary ludzi wierzących. Kiedy mówimy o niewierze, to myślimy o ateistach, ale ważniejszy problem to jest niewiara wierzących. Bo ateizm, to już jest jakaś konsekwencja. Jesteśmy od lat świadkami nieustannych kompromisów w dziedzinie wiary wskutek braku odwagi, wskutek braku konsekwencji. Musimy zanotować skutki nieustannych kompromisów. Postępująca dechrystianizacja, coraz więcej ludzi w Polsce jest niewierzących, niepraktykujących. Załamanie się naszego narodu pod względem moralnym, pod względem prężności biologicznej, załamanie się, które w tej chwili, jak to powiedział Ojciec Święty w liście pożegnalnym do Polaków z dnia 23.10.1978: „zagraża aż egzystencji naszego narodu”. I dlatego chyba to jest nam najbardziej potrzebne: odwaga wiary. Nie lękajcie się! Nie lękajcie się iść drogą wiary, nie lękajcie się zawierzyć Bogu, zawierzyć Słowu Bożemu.
Jeżeli moja wypowiedź ma być świadectwem o jakimś darze otrzymanym od Boga, o darze otrzymanym przeze mnie osobiście, a dzisiaj można powiedzieć o darze, który jest dany pewnej społeczności, pewnemu ruchowi, to można by ten dar tak właśnie scharakteryzować: jako dar odwagi wiary. Tu może dygresja osobista. Mój przedmówca, pan prof. Fijałkowski powiedział, że jest z natury człowiekiem nieśmiałym. Mogę to samo i o sobie powiedzieć. Pamiętam, że w moim dzieciństwie to był mój największy problem, moja wrodzona nieśmiałość i brak odwagi. Ale wydaje mi się, że szkoła harcerska dużo mi dała pod tym względem. A potem, przypominam sobie, były takie przygody wojenne, które dzisiaj mają dla mnie wymowę pewnego symbolu. Bo kiedy uczestniczyłem w kampanii wrześniowej jako młody podchorąży, jeszcze w czynnej służbie wojskowej, kilka razy przeżywałem sytuację paniki, która ogarniała całe, w jednym miejscu zebrane wojsko. Wojsko stłoczone gdzieś na drodze, w wiosce, zmęczone, a tu nagle bombardowanie, ostrzeliwanie i wszyscy zaczynają na oślep uciekać w szalonym pędzie, wszystko rzucają. To jest panika. Coś strasznego. Kilka razy to przeżywałem i zawsze jakoś dziwnie reagowałem. Nawet nie wiem, skąd mi się to wzięło, wiem że zawsze był we mnie wtedy jakiś głos: zostań na miejscu. Nie idź za tą masą uciekającą, nie poddawaj się tej panice. A potem głos: idź w stronę przeciwną, zobacz, przed czym oni uciekają, czy naprawdę jest przed czym uciekać. Bo panika jest często ślepa, to ucieczka nie wiadomo przed czym. Gdy człowiek się wyłączył z tej paniki i spróbował dojść przyczyny, to okazywało się, że strach ma wielkie oczy, zwykle nieprzyjaciela nie było tam właśnie, dokąd wszyscy uciekali. Wydaje mi się, że bardzo często dzisiaj znajdujemy się w takiej sytuacji. Panuje powszechny lęk, powszechny strach i kiedy spróbujemy się zastanowić nad tym, dlaczego i czego się właściwie boimy, trudno znaleźć wtedy jakąś rozumną odpowiedź.
Odwaga wiary jest szczególnym darem Bożym, darem, który otrzymaliśmy w naszym Ruchu Światło-Życie. Jest to równocześnie dar ogromnie w tej chwili nam potrzebny, dlatego dzielę się tym, bo uważam, że po to otrzymaliśmy ten dar, żeby nim się dzielić i żeby innym ukazywać tę wspaniałą drogę i tak prostą drogę, z którą wiąże się tyle radości. Droga odwagi wiary. W czym się ta odwaga wiary wyraża?
Przede wszystkim w odważnym stawianiu wymagań autentycznej wiary, autentycznej Ewangelii. Kiedy jako kapłani duszpasterze, katecheci, czy katechetki stajemy w obliczu dzieci i młodzieży, to zwykle towarzyszy nam jakiś podświadomy lęk, czy oni są zdolni zrozumieć to, co do nich mówimy. I wtedy uciekamy się do różnych chwytów psychologicznych, pedagogicznych, socjologicznych. Wydaje mi się, że nasze duszpasterstwo w dużej mierze jest jakąś socjotechniką, szukaniem różnych chwytów, żeby tych ludzi jeszcze jakoś zatrzymać, czymś ich przyciągnąć, czymś ich związać. A tymczasem ludzie czekają na autentyczne Słowo Boże, na autentyczną Ewangelię. A zwłaszcza ludzie młodzi zawsze chcą, aby stawiać im wielkie wymagania.
Zaczęło się to kiedyś od pracy z dziećmi. Pierwsze odkrycie: kiedy zetknąłem się jako początkujący wikary z duszpasterstwem dzieci, uświadomiłem sobie, że u podstaw całej naszej pracy duszpasterskiej z dziećmi leży pewien schemat, który zawiera w sobie jakąś zasadniczą kapitulację. Schemat, który zakłada, że życie w grzechu ciężkim, to jest normalny stan życia chrześcijańskiego i to trzeba przyjąć jako punkt wyjścia. Od czasu do czasu można zaproponować ludziom, żeby wyrwali się z tego stanu z okazji jakiegoś święta, proponuje się ludziom spowiedź, żeby na chwilę odzyskali stan łaski uświęcającej, ale potem jak najszybciej po spowiedzi trzeba dać okazję do Komunii św., żeby przypadkiem ten człowiek nie zdążył zgrzeszyć w drodze od konfesjonału do ołtarza. Dlatego najlepiej, jeśli kilku księży spowiada, a jeden co 15 minut wychodzi i rozdaje Komunię św. Ludzie wtedy są już „wyspowiadani”, „wykomunikowani” i potem wracają do normy, czyli do życia w grzechu ciężkim. Próbowałem to kiedyś przedstawić dzieciom, konkretnie ministrantom, i powiedziałem, że my musimy się zbuntować przeciwko takiej koncepcji życia, bo to jest życie podobne do życia żab, które żyją w błocie i czasem taka żaba wychyli się, żeby zaczerpnąć powietrza i znowu - plums - do błota z powrotem. To jest obraz życia chrześcijańskiego. Wtedy zrodziła się koncepcja „Oazy Dzieci Bożych”: Spróbujemy gdzieś wyjechać i stworzyć takie środowisko życia, żebyśmy naprawdę żyli jak dzieci Boże.
Dzieci Boże żyją w łasce uświęcającej, jeżeli więc jest potrzebna spowiedź, to na początku rekolekcji, a nie na końcu. Trzeba dojść do normy, a potem żyjemy jako dzieci Boże w łasce Bożej, w miłości, w posłuszeństwie, w radości. Spróbujmy taki sposób życia zrealizować. Okazało się, że wszyscy na taką propozycję czekają, że to jest coś wspaniałego. Z jedną grupą dzieci, z drugą, trwało to kilka lat. A potem, kiedy na KUL-u pisałem pracę licencjacką na ten temat, profesor wysunął sugestię: zróbmy ankietę wśród byłych uczestników tych rekolekcji. Trochę się bałem, bo jeśli się pokaże, że w końcu nic z tego nie pozostało, można sobie „popsuć pracę”. Wyniki były zaskakujące. Po kilku latach uczestnicy rekolekcji piszą o nich, prawie wszyscy: najpiękniejsze przeżycie z mojego dzieciństwa; to przeżycie tak głęboko zapadło w moją świadomość, że działa na sposób jakiegoś Anioła Stróża, który nie pozwala mi nigdy zejść na niewłaściwe drogi. W moim życiu pozostało od tego czasu wiele dobrych nawyków...
A więc otwarła się pewna droga, pewna metoda: stawiać wysokie wymagania autentyzmu życia chrześcijańskiego dla wszystkich - dla dzieci, potem dla młodzieży. Okazało się, że to jest właśnie potrzebne. Nie lękać się stawiania wielkich wymagań. Głosić autentyczną Ewangelię. Nie głosić podwójnej moralności: jednej dla przeciętnych, normalnych chrześcijan, a inną dla wybranych, którzy są wezwani do świętości, na drogę życia rad ewangelicznych. Głosić powszechne powołanie do świętości (Konstytucja Lumen gentium). Trzeba zmienić model życia chrześcijańskiego, ten zwyczajny, który głosimy dla wszystkich chrześcijan. Na początku będą to oazy, grupy nieliczne, ale jeżeli te grupy znajdą dostęp doświadczalny, egzystencjalny do tego nowego sposobu życia, wyzwoli to radość, entuzjazm i to będzie coś zaraźliwego. To jest właśnie droga odwagi wiary.
Druga dziedzina, gdzie się ma objawiać ta odwaga wiary, to odwaga podejmowania dzieła bez środków, przede wszystkim materialnych. Ogromna ilość inicjatyw rozbija się o brak środków i załamuje się. Jeżeli budzi się jakaś myśl, jakaś inicjatywa odpowiadająca potrzebom, palącym potrzebom naszego chrześcijaństwa, Kościoła, to zaraz pojawia się pierwsze pytanie: a skąd weźmiemy na to środki? Kto będzie finansował? Wtedy oczywiście kończy się na dobrych zamiarach i nawet 2% czy 1 % z tych rzeczy się nie realizuje. Bo zabrakło odwagi. I jeszcze powołujemy się tutaj na Ewangelię, na przewrotną interpretację przypowieści Chrystusa o człowieku, który miał budować wieżę, albo który miał wyruszyć na wojnę i najpierw obliczali sobie środki, które mają na budowanie czy na prowadzenie wojny. Sens tej przypowieści jest inny niż ten, który się normalnie odczytuje. Tam jest powiedziane na końcu, że „kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem” (Łk 14,33). Środki muszą być proporcjonalne do celu. Jeżeli celem jest bycie uczniem Chrystusa, to środkiem proporcjonalnym jest: wszystko. Oddać wszystko, zostawić, pójść za Chrystusem. Może być też inne zastosowanie: jeżeli zabieram się do jakiegoś dzieła, że tak powiem, „na spółkę z Bogiem”, to trzeba poważnie Boga jako „Wspólnika” potraktować i Jego możliwości wkalkulować w dzieło. Wtedy okazuje się, że zupełnie inne są proporcje. Z doświadczeń naszego ruchu mogę powiedzieć, że jeszcze nigdy tak nie było, żebyśmy podejmując jakiekolwiek dzieło mieli na to jakiekolwiek pieniądze. Ale jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było, to znaczy: co było potrzebne dla sprawy, dla dzieła, zawsze stało się możliwe. Wielu ludzi pyta: skąd oni mają te pieniądze? Domyślają się różnych rzeczy, a tego jednego się nie domyślą, że po prostu tych pieniędzy nie ma, ale jest Opatrzność Boża.
I wreszcie trzecia forma odwagi wiary, na którą chciałbym wskazać. Podejmując jakąś sprawę nie trzeba się nigdy pytać: czy wolno? Należy tylko się pytać: czy trzeba? Staraliśmy się zawsze robić to, co należało robić w danej chwili, co wynikało z jakiejś wewnętrznej logiki wiary, czego domagała się sytuacja: trzeba zrobić taki i następny krok, jeżeli chcemy poważnie traktować Ewangelię i realizować nasze powołanie chrześcijańskie. I nigdy nie pytaliśmy się czy wolno, czy się komuś podoba, czy zakazuje to taki czy inny przepis. Tutaj jest tajemnica owocnego działania. Konkretny przykład: od wielu lat próbowano nam wmawiać, że oazy rekolekcyjne to są nielegalne obozy czy kolonie i w różny sposób próbowano te „nielegalne obozy” czy to rozwiązać, czy pociągać nas do różnych form odpowiedzialności (różne kary administracyjne itd.). Zawsze staliśmy na stanowisku, że oazy rekolekcyjne są legalne, bo to jest przejaw działalności Kościoła. To są rekolekcje, Kościół ma do tego prawo. I spokojnie robiliśmy to, co do nas należało. W końcu wytworzyła się taka sytuacja: w ubiegłych latach bardzo często się zdarzało, że konkretny kapłan prowadzący oazę rekolekcyjną otrzymywał pismo, powiedzmy, od naczelnika gminy ze stwierdzeniem, iż „obywatel prowadzi nielegalny obóz młodzieży czy kolonię i należy w ciągu 24 godzin ten nielegalny obóz rozwiązać”. W tej sytuacji nigdy nie robiliśmy żadnego odwołania do wyższych władz, bo w naszym systemie nie ma żadnego sensu odwoływanie się od Lucyfera do Belzebuba. Natomiast po prostu potraktowaliśmy to jako okazję do dania świadectwa. Wtedy pisało się na przykład do naczelnika gminy w ten sposób: oaza rekolekcyjna opiera się na prawie Boskim, na międzynarodowych prawach człowieka, na konstytucji PRL, a więc jest legalna. Natomiast pismo pana naczelnika, który rozwiązuje to legalne zgromadzenie jest nielegalne. My jako chrześcijanie wiemy, jak powinniśmy się zachować, my nie możemy rozwiązać tych rekolekcji, bo tylko biskup, który zlecił kapłanowi prowadzenie rekolekcji, może go odwołać, może kazać je rozwiązać i dlatego będziemy nadal swój program realizowali, jeżeli przyjdziecie i będziecie próbowali siłą nas rozpędzić, nie będziemy stawiali oporu, nie będziemy się z wami bili, ale z radością przyjmiemy wszelkie konsekwencje, będziemy ponosili wszelkie szykany, prześladowania, bo w Ewangelii jest napisane: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości” (Mt 5, 10). Będziemy się modlili także za pana naczelnika... Zwykle na tym się sprawa kończyła.
Wydaje mi się, że gdy to, co czynimy jest niewątpliwie rzeczą dobrą, gdy mamy za sobą prawo Boże i prawa zagwarantowane przez międzynarodowe układy i także przez nasze prawodawstwo, to wtedy trzeba czynić to, co należy czynić, ale być też gotowym do przyjęcia wszelkich konsekwencji. Wydaje się, że to jest sprawa istotna, żeby to zrozumieć, że na tym polega wolność. Wolność jest faktem wewnętrznym zależnym wyłącznie od nas. Ciągle myślimy, że wolność to sprawa pewnych zewnętrznych uwarunkowań, a tymczasem „ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5, 1). I ta wolność, którą obdarował nas Chrystus jest faktem, tzn. w każdej chwili mogę postępować zgodnie ze słowami „prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Jeżeli postępuję zgodnie z prawdą, wtedy jestem wolny. I obojętne czy jestem w więzieniu czy w obozie, obojętne czy ja za to życie zgodne z prawdą ponoszę takie czy inne konsekwencje, czy nawet poniosę śmierć: jestem człowiekiem wolnym. Zrozumienie tego, to jest sprawa najbardziej nam w tej chwili potrzebna. Chrystus na Krzyżu był w najwyższym stopniu wolny, nikt nie ośmieli się nawet dopuścić tej myśli, że Chrystus nie był wolny w tym momencie. Krzyż Chrystusa to jest formuła naszej wolności. Każdy kto wyznaje prawdę, postępuje zgodnie z prawdą, jest wolny bez względu na to, jakiej ulega zewnętrznej przemocy, jakie ponosi konsekwencje. Nawet im więcej ponosi ofiar dla swojego świadectwa, tym bardziej jest wolny. Dlatego szczytem wolności w rozumieniu Ewangelii, w rozumieniu chrześcijaństwa jest oddanie życia za prawdę. To jest właśnie martyrium, to jest świadectwo krwi, oddania życia, i to jest równocześnie szczyt wolności chrześcijanina i wolności człowieka zarazem. Jeżeli w ten sposób pojmiemy naszą wolność, to zawsze będziemy wolni i zawsze będzie nam towarzyszyła wewnętrzna świadomość wolności, wewnętrzna radość i pozbędziemy się wtedy lęku. Bo bezpośrednim źródłem niewoli człowieka jest lęk, a nie zewnętrzna przemoc.
Gdyby nie było lęku, to zawsze pozostawalibyśmy ludźmi wolnymi. Dlatego trzeba przezwyciężyć lęk przez wiarę w to, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Pismo św. ukazuje nam nie tę alternatywę: niewolnik - pan, ale niewolnik - syn. Usynowienie nas przez Chrystusa, wprowadzenie nas w relację dziecięctwa wobec Boga Ojca, przez Syna, w Duchu Świętym - to jest nasza wolność. W takiej postawie nie ma miejsca na bojaźń i dlatego Chrystus tak często powtarza słowa: „nie lękajcie się, nie bójcie się”. Z tym wezwaniem też przychodzi do nas Jan Paweł II. Głosząc Chrystusa, prosząc o przyjęcie Chrystusa, równocześnie woła: „nie lękajcie się”. I to świadectwo odwagi wiary jest nam dzisiaj, wy- daje się, najbardziej potrzebne.
Dlatego kończąc moją wypowiedź chciałbym jeszcze przyswoić sobie pewne świadectwo, nie moje, ale przypadkowo znalezione. Tak bardzo mi ono odpowiada i tak bardzo, wydaje mi się, wyraża naszą sytuację, że pozwolę sobie na zakończenie po prostu je odczytać.
W dniu 21.02.1976 roku aresztowano w Pradze 14 członków zespołu muzycznego, działającego przez dłuższy czas, pod zarzutem działalności antysocjalistycznej, nihilistycznej, klerykalistycznej. 21września tegoż roku czterech członków tego zespołu miało proces sądowy i zostało skazanych na karę więzienia (wśród nich było 2 teologów). Otóż ten zespół, m.in. ułożył i śpiewał pewną piosenkę. Prawdopodobnie ta piosenka przyczyniła się do tego, że ich działalność została przerwana. Właśnie to jest to wspaniałe świadectwo, które chciałbym tu odczytać. Piosenka bardzo prosta, po prostu litania, złożona aż ze stu wezwań, a wszystkie zaczynają się od słów: „boją się”.
Oni się boją. Kogo oni się boją?
Boją się starszych z powodu ich wspomnień
Boją się młodych z powodu ich niewinności
Boją się nawet uczniów w szkołach
Boją się umarłych i pogrzebów
Boją się grobów i kwiatów na nich
Boją się kościołów, księży i zakonnic
Boją się robotników
Boją się członków partii
Boją się frontu narodowego
Boją się nauki
Boją się sztuki
Boją się książek i wiedzy
Boją się teatru i filmów
Boją się płyt i taśm magnetofonowych
Boją się pisarzy i poetów
Boją się dziennikarzy
Boją się aktorów
Boją się malarzy i rzeźbiarzy
Boją się muzyków i piosenkarzy
Boją się radiostacji
Boją się stacji telewizyjnych
Boją się swobodnego rozpowszechniania informacji
Boją się literatury i czasopism zagranicznych
Boją się każdego postępu technicznego
Boją się drukarni, powielaczy, kserografów
Boją się maszyn do pisania
Boją się teleksów i fototelegramów
Boją się automatycznych połączeń telefonicznych z zagranicą
Boją się listów
Boją się telegramów
Boją się telefonów
Boją się wypuszczać ludzi zagranicę
Boją się wpuszczać ludzi z zagranicy
Boją się lewicy
Boją się prawicy
Boją się odejścia wojsk radzieckich
Boją się zmian w moskiewskim garniturze rządzącym
Boją się rozładowania napięć międzynarodowych
Boją się rozbrojenia
Boją się podpisanych układów
Boją się wszystkich świętych
Boją się św. Mikołaja
Boją się Jezusa
Boją się plecaków na pomnikach Lenina
Boją się archiwów
Boją się historyków
Boją się ekonomistów
Boją się socjologów
Boją się filozofów
Boją się lekarzy
Boją się więźniów politycznych
Boją się rodzin ludzi uwięzionych
Boją się dzisiejszego wieczora
Boją się jutrzejszego ranka
Boją się przyszłości
Boją się starości
Boją się każdego dnia
Boją się na ulicy
Boją się w swoim getto orląt
Boją się zawału serca, marskości wątroby
Boją się tej odrobiny sumienia, jakie im jeszcze pozostało
Boją się swoich rodzin, swoich krewnych
Boją się swoich dawnych przyjaciół i towarzyszy
Boją się swoich obecnych przyjaciół
i towarzyszy
Boją się jeden drugiego
Boją się tego, co powiedzieli
Boją się tego, co napisali
Boją się o swoje stanowisko
Boją się wody i ognia
Boją się śniegu
Boją się wiatru
Boją się posuchy i wilgoci
Boją się mrozu i upału
Boją się hałasu i ciszy
Boją się światła i ciemności
Boją się smutku i radości
Boją się anegdot
Boją się ludzi szlachetnych
Boją się ludzi z charakterem
Boją się wykształconych
Boją się utalentowanych
Boją się Marksa
Boją się Lenina
Boją się naszych zmarłych prezydentów
Boją się prawdy
Boją się wolności
Boją się demokracji
Boją się Karty Praw Człowieka
Boją się socjalizmu
(nie boją się ludzi sprostytuowanych, oni są im społecznie bliscy, dla nich robią amnestię).
A więc: dlaczego my się ich boimy?
|
Prośba! :) Zbieram i kolekcjonuję [->] stare modlitewniki (sprzed II Soboru Watykańskiego) [- Modlitewnik ->]. Lubię się z nich modlić. Warto do nich sięgać. [->] Masz taki i nie wiesz co z nim zrobić? Jeśli chcesz, aby modlitewnik trafił w dobre ręce, albo chcesz sprawić mi radość, to skontaktuj się ze mną i zwyczajnie przyślij mi go. :) Będę bardzo wdzięczy. A dodatkowo zawartość modlitewnika wzbogaci mój dział modlitw na stronie i może ktoś jeszcze skorzysta. |
Profil katolickich duchownych.
więcej w zakładce: "Kapłaństwo" oraz "Strony i blogi księży".
Odwiedza nas 85 gości oraz 0 użytkowników.
![]() |
Zabrania się kopiowania i rozpowszechniania materiałów znajdujących się na tmoch.net (szczególnie autorskich grafik i fotografii) bez zgody właściciela witryny. Niniejsza witryna jest w ciągłym rozwoju; strony są dodawane, modyfikowane i... czasami niektóre usuwane. Czasem pozwalam sobie modyfikować, poprawiać bądź uaktualniać już istniejące notki. Taki już jestem :) Aby wesprzeć dzieło ewangelizacyjne "tmoch.net", zobacz zakładkę "wsparcie" [->]. |
||||||
![]() |
![]() |